Długo mnie tu nie było. Wybaczcie. Sama narzuciłam sobie denkowanie kosmetyków, bo złapałam się już na tym, że kupowałam chyba czwartą odżywkę, gdzie poprzednie trzy były zaledwie napoczęte. W końcu powiedziałam dość, dopóki nie wykończę chociaż jednej, koniec z recenzjami (bo jak napiszę o danym kosmetyku, to od razu mam ochotę spróbować innego i go opisać) i koniec z kupowaniem, na miesiąc. O dziwo, podziałało ;) No, ale dość prywaty i przydługiego wstępu. Dziś zapraszam do poczytania o kolejnym kosmetyku.
Oto kolejna
maska Biovax, na którą się skusiłam po dobrych efektach zaobserwowanych po
poprzednich maskach z tej serii (do włosów blond oraz do włosów słabych z
tendencją do wypadania). Mam włosy suche od połowy, czy zniszczone? Na pewno nieco przesuszone końce, więc byłam pewna, że z tą akurat maską na pewno się
polubimy.
|
Oto słoiczek maski w całej okazałości... |
|
...a tutaj zawartość słoiczka :) |
Opakowanie to
klasyczny biovaxowy słoik (ten akurat jest duży, 500ml, cena w promocji to 23 zł) z otwieranym wieczkiem, zaś
maska jest gęsta, zwarta, w kolorze słomkowo żółtym (cynamonowym?), o ślicznym zapachu, w
którym od razu się zakochałam. Do słoiczka tradycyjnie dołączone było serum
oraz czepek, więc od razu zaczęłam kurację. Umyłam włosy, zaaplikowałam maskę
i… Rozczarowałam się bardzo. Włosy pięknie pachniały – to fakt. Ale poza tym
ciężko się rozczesywały (nie były to może kołtuny, ale grzebień z szerokimi
ząbkami nie przechodził po nich łatwo i zdarzały się splątane kosmyki, bez
użycia odżywki b/s się nie obeszło) i niestety włoski nie wyglądały na
specjalnie nawilżone. Poza tym – nie były w najmniejszym stopniu
zdyscyplinowane, puszyły się i kręciły jak same chciały, każdy inaczej i w inną
stronę. Odżywione może i były, ale reszta psuła ten efekt.
Używałam jej
różnie – najczęściej z szamponami z SLS – wtedy jeszcze jako tako dawała sobie
radę. Jednakże w przypadku szamponów „SLS, SLES, parabens free” niestety maska
nie sprawdzała się wcale. Włosy były skołtunione, niesforne, przy czesaniu
wyrywałam je garściami.
Maskę
postanowiłam zużyć w metodzie OMO, jako odżywka przed myciem. W tym wypadku
sprawdza się idealnie, włosy wydają się być odżywione i zdrowe. Chociaż tyle,
że nie wyrzuciłam tych 23 zł w błoto tak zupełnie… (tak się przynajmniej
pocieszam).
Nie jestem z
niej zbytnio zadowolona. Miała być ideałem, okazała się bublem. Niestety naiwnie wierząc, że wszystkie maski Biowax
będą działać tak samo dobrze, zakupiłam duże, 500ml opakowanie. Żałuję tego,
ale cóż, to nauczka na przyszłość by zaczynać od saszetek lub mniejszych, 250ml
słoiczków. Kosmetyk trzeba zużyć, jednak jako pierwsze O w metodzie OMO, inaczej
niestety się nie dogadujemy.