czwartek, 30 maja 2013

Tusz do rzęs Astor Big and Beautiful Play It Big Mascara



Tusz ten kupiłam w pakiecie z lakierami, kosztował ok. 30 zł (sam tusz, bez promocji to wydatek ok. 35). Opis producenta bardzo mnie zachęcił – tusz miał przede wszystkim „mega pogrubiać rzęsy” (sama mam je dosyć długie więc zależy mi przede wszystkim na ich pogrubieniu i tylko leciutkim wydłużeniu).
„Tusz posiada wyjątkową szczoteczkę z ultra delikatnymi włóknami, które otulają każdą rzęsę pojedynczym pociągnięciem. Rzęsy natychmiast są pogrubione i wymodelowane. Specjalna formuła High-Tech przedłuża szczoteczkę 4 mm włóknami Black Extensions, dzięki czemu chwyta ona rzęsy rozdzielając je bez efektu grudek.
Widocznie wydłużone rzęsy od 71% do 83%. Mascara pogrubia je aż trzynastokrotnie.
Testowana dermatologicznie. Odpowiednia dla osób noszących soczewki kontaktowe.”
(cytat za: wizaz.pl) 


Cóż, skusiła mnie przede wszystkim wizja pogrubienia, silikonowa szczoteczka i fakt, że tusz jest odpowiedni dla osób z soczewkami (tak, tak, to ja). A co się okazało? Zapraszam do recenzji.
Opakowanie tuszu jest klasyczne, pogrubione, w malinowym kolorze, z naprawdę fajnie wyglądającą szczoteczką w kształcie baryłki, silikonową – przekonałam się do takich już dawno temu i moim zdaniem żadna szczoteczka z włoskami nie może się z taką równać.
Ale przejdźmy do sedna, czyli jak się sprawdza w użyciu. Pomalowałam rzęsy jedną warstwą. Hm, coś nie tak. Jakoś zagęszczenie nie było takie oszałamiające jak obiecywali (a mało rzęs nie mam przecież), a i długość pozostawiała wiele do życzenia… Pociągnęłam drugi raz… No, ok. Było ok. Nie żadne „super”, „wow”, czy nawet „fajnie”. Było po prostu ok, czyli staropolskie „szału ni ma”. Już wtedy wiedziałam, że rewelacji i fajerwerków tutaj zabraknie. Ale po półtora miesiąca stosowania go (dwuwarstwowo) po prostu się załamałam. Tuszu muszę nakładać ze 4 warstwy, żeby rzęsy wyglądały „jako tako”, a i tak w pakiecie dostaję grudki i sklejone partie rzęs. Po jednej warstwie to mam wrażenie, że na moich rzęsach nie ma kompletnie nic. Sprawdziłam datę przydatności tuszu – wszystko było w najlepszym porządku; szkoda, że tylko na opakowaniu. Mam wrażenie, że albo ten tusz jest do kitu, albo po 5 tygodniach sobie wysechł…
Dodam dla pewności, że żywotność tuszu u mnie to ok. 4 – 5 miesięcy. Nie maluję się codziennie, a jeśli już to nie robię sobie paru warstw – „normalnym” tuszem wystarczy mi jedna. Rzęsy maluję od 16 – 17 roku życia (czyli będzie już parę ładnych latek), więc mam w tym wprawę – i naprawdę bardzo rzadko zdarzają mi się sklejone rzęsy.
Tak czy tak – tego tuszu nie polecam. Chyba że chcecie się bawić jak ja – szkoda mi go wyrzucić dlatego najpierw maluję się nim, a potem „dorzucam” warstwę innego. I przemęczę się pewnie jeszcze jakiś czas, a potem z ulgą i zapewne z wilczym biletem go wywalę.
P.S. Foto oka nie mam – obecnie musiałabym Wam przedstawić albo posklejane, krótkie rzęsy (co nie jest szczytem moich marzeń, naprawdę!), albo dwie warstwy tuszu – pierwszą tego i kolejną innego, co mija się z celem, bo to recenzja astora, a nie reklama połączenia dwóch firm.

3 komentarze:

  1. Od Astor miałam BIG BOOM i niestety nie robił z rzęsami nic :/

    OdpowiedzUsuń
  2. jeju u siebie mogę już komentowac :D czyli widocznie Astor to g... firma, bo wizę że nie ja jedna mam z nią problemy!

    OdpowiedzUsuń
  3. mialam kiedys ich cienie. osypywaly sie po 2-3 godzinach tragedia nikomu nie polecam. pozdr. gośka

    OdpowiedzUsuń