wtorek, 11 czerwca 2013

Moja włosowa historia


Wszystkie blogerki mają włosową historię? Mam i ja! ;) A tak na poważnie – chcę Wam opowiedzieć jak to się stało, że stałam się włosomaniaczką i jakie etapy przechodziły moje włoski.
Zacznę może trochę wcześniej niż wszyscy, bo od narodzin :D Miałam wtedy mocne, kręcone, kruczoczarne włosy. Niestety – ów uroczy kolor zaczął blaknąć, a loczki się rozprostowywały, by około 3-4 roku życia przybrać barwę ciemnego blondu. 
Do komunii nie szłam jak większość w długich do pasa włosów – u mnie w domu wszystkie kobietki miały krótkie fryzury i mnie też od małego uczono, że moje włosy są dość słabe i cienkie, na długie się nie nadają, a krótkie fryzurki są praktyczne, a przy tym i włosy zdrowsze. 
W tym błogostanie dożyłam do 5 klasy – wtedy wszystkie dziewczynki z klasy nosiły się na długo – i ja też tak chciałam! Zaczęłam zapuszczać i o dziwo szło mi rewelacyjnie! W 2 lata z włosów do ramion (króciutkich, nadawały się tylko do spięcia w kucyka – małą kitkę) zapuściłam włosy praktycznie do talii, a one znów zaczęły się delikatnie falować. Bez żadnych rewelacyjnych metod i drogich kosmetyków! I tak przenosiłam piękne długie naturalne włosy przez całe gimnazjum.
Potem jednak poszłam do liceum – i wtedy zaczęły się eksperymenty. Pierwsze rozjaśnianie, a po nim obcięcie włosów do łopatek, by „odżyły”. Rzeczywiście, było z nimi lepiej. Ale Blondynce zachciało się kolejnej odmiany! I ścięła włosy ledwo za ramiona. Potem przyszły eksperymenty kolorystyczne: od blondu po brąz, rudości, ciemną czekoladę (kolor prawie czarny mi wyszedł!), a potem znów blond. Domyślacie się, w jak opłakanym stanie znalazły się moje włosy. Obcięłam je więc do brody, na modnego wtedy boba. I tego boba przenosiłam przez dobre 3 lata, szczęśliwa, że włosy stały się niewymagające. Używałam jedynie szamponu, a potem odbudowującej odżywki. Pantene, Schauma, Nivea, Elseve, Sunsilk – te marki gościły na moich półkach najczęściej. Po zapuszczeniu włosów znów za ramiona, zaczęły mi się strasznie puszyć końcówki. A więc cel – fryzjer. Ten polecony jednak spierniczył mi cała fryzurę, cieniując, tnąc i kombinując tak, że co rano spędzałam przed lustrem 15 minut kręcąc włosy lokówką z okrągłą szczotką. Gdy po roku zdecydowałam się odwiedzić inną fryzjerkę, ta złapała się za głowę, trochę wyrównała nierówne cięcie poprzedniczki i zapytała o moją pielęgnację włosów. Odpowiedziałam: no normalnie, dobry szampon i odżywka! Ta się tylko uśmiechnęła (domyślam się już dlaczego, sama bym tak teraz zareagowała) i poleciła mi fryzjerskie serum na końcówki – obecnie nie pamiętam nazwy, ale wiem że robiło z moimi końcówkami cuda. Po jego stosowaniu mogłam spokojnie zapuszczać włosy a do fryzjera chodziłam raz na 7 – 8 miesięcy. Potem cóż, fryzjerka wyjechała, a po moim serum pozostały wspomnienia… Tak było ok. 2 lata temu.
Obecnie – od roku świadoma włosomaniaczka unikam praktycznie wszystkich w/w firm. Analizuję składy. Wiem, że szampon ma jedynie oczyścić włosy, a od odbudowy to jest maska i odżywka. Olejuję włosy. Używam termoochronnych kosmetyków, jeśli na większą okazję kręcę je lokówką. Unikam suszarki, a jeśli już muszę jej użyć, to jedynie chłodny nawiew wchodzi w grę. Wiem, że w zapuszczaniu nie chodzi o ilość, ale o jakość kosmyków – lepiej mieć 5 cm krótsze, ale zdrowe, a nie rozdwojone strąki. Mam włosy do łopatek – a celem jest fryzura z gimnazjum, czyli włoski do talii. Wiem, że potrzebuję na to ok. 2 - 3 lat (łącznie z ich wyrównaniem z cieniowania) ale wierzę, że mi się uda – wystarczy trochę cierpliwości i odpowiednia pielęgnacja wg upodobań moich włosów.
P.S. Nie znam się na żadnych emolientach czy innych cudach – chcę Wam pokazać, że bez tej specjalistycznej wiedzy też da się dobrze dbać o włosy! Wystarczy je obserwować i odpowiednio pielęgnować – one same wiedzą, co dla nich jest najlepsze!

wtorek, 4 czerwca 2013

Szampon ISANA FRUCHT I VITAMIN owoce i witaminy (pomarańczowy)

Pierwszy raz skusiłam się na szampon z tej rossmanowskiej serii. Przyznam szczerze, że raz kupiłam odżywkę Isany do włosów farbowanych i nie byłam z niej zadowolona (po 3 czy 4 użyciach zużyłam ją w końcu do golenia nóg…) tak więc długo „czaiłam się” na inne produkty tej firmy.

Szampon kosztuje ok. 5 zł za 400ml, zamknięty jest w pomarańczowej buteleczce z wygodnym otwieraniem „clip in”. Butelka jest mleczna i lekko przezroczysta, a więc widzimy, ile jeszcze zostało nam szamponu. Szampon jest dość gęsty, w kolorze brzoskwiniowym. Jest bardzo wydajny, super się pieni i rewelacyjnie pachnie owocami; ja wyczuwam w nim nutkę pomarańczy :)
Włosy po jego zastosowaniu są czyste, miękkie i lśniące, łatwe do rozczesania – nie trzeba nawet nie wiadomo ile odżywki. Wyglądają naprawdę korzystnie i ładnie pachną :) Są łatwe do ułożenia, zdyscyplinowane i jakby ich więcej :) Jestem naprawdę bardzo zadowolona z jego działania.
W składzie ma SLS, jednak moje wysokoporowate włosy lubią takie szampony od czasu do czasu. Poza tym analiza składu nie wykazała ŻADNEGO czerwonego kwadracika! Jestem z tego składu zadowolona i to kolejny plus tego szamponu :)
Denerwuje mnie tylko fakt, że nie znając ni w ząb niemieckiego muszę każdą butelkę z ISANY brać do ręki i czytać polską naklejkę z tyłu, bo nie wiem z jakim szamponem mam do czynienia… Mimo wszystko – pomarańczowego owocka na pewno jeszcze kupię, bo jest naprawdę dobry i niewiele kosztuje :)

P.S. wybaczcie że ostatnio nie komentowałam - to nie tak! Po prostu żaden komentarz się nie dodawał! teraz, po zmianie przeglądarki jest nieco lepiej.