czwartek, 5 grudnia 2013

Mikołaje i prezent na paznokciach :)













Oto moja propozycja manicure na jutro :)
Jak wykonać urocze mikołajki? Potrzeba 5-6 lakierów: białego, czarnego, czerwonego, różowego lub beżowego (na nosek) i niebieskiego na wstążkę do prezentu i ewentualnie bezbarwnego czy utwardzacza :)

Krok po kroku:
1. Najpierw na czerwono maluję czapeczki - u góry paznokci, a kciuk przeciągam cały na czerwono (może to być oczywiście dowolnie wybrany palec). 
2. Białym lakierem nierówno maluję puch czapek, przeciągam po bokach jako "baki" i maluję nierównego frencha jako brodę :) Dodaję słowo nierówny dlatego, że broda czy puszek czapki nigdy nie układają się "pod linijkę" :) tutaj nawet jeśli zadrży Wam ręka to... naprawdę tak ma być :)
3. Czarnym lakierem malujemy oczka - dwie kropeczki, a beżowym czy różowym - jedną kropkę nieco niżej, jako nosek.
4. Na kciuku malujemy dwie linie, pionową i poziomą, a w miejscu przecięcia dodajemy dwa zawijasy na kokardkę :)
5. Całość przeciągam bezbarwnym lakierem dla utrwalenia (ale nie jest to konieczne). 

Podoba się? Mam nadzieję że tak :) A jakie są Wasze propozycje mikołajkowo - świątecznego manicure?

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Maseczka jajeczna JOANNA z apteczki babuni

Nudny spacer „spożywczy” po Kauflandzie. Blondynka nie lubi zbytnio zakupów, więc dotarła po cichu na dział kosmetyczny licząc, że wszyscy o niej zapomną, a ona w spokoju poogląda kosmetyki ;) 
Właśnie tam z półki uśmiechnęła się do mnie maseczka z Joanny z jajkiem i olejkiem rycynowym, którą po sprawdzeniu ceny (6,90!) zadowolona Blondynka szybko wrzuciła do koszyka.


 Opakowanie to biały odkręcany słoiczek, ze standardową dla produktów Joanny etykietką – naklejką. Jedyny minus to skład nalepiony od spodu :P Czyżby chcieli coś ukryć? Sprawdzam na stronce – kwadraciki czerwone są 3 – to konserwanty. Ale cóż – samej natury w żadnym kosmetyku się nie uświadczy…
Maseczka jest koloru… kogla mogla? :D No chyba to najbardziej zbliżony odcień ;) i ma konsystencję budyniu, takiego lekko rozwodnionego. Mimo to nie spływa z włosów, za co należy jej się duży plus.


Nakładam ją pod czepek na około 20 minut. Po zastosowaniu włosy są odżywione i dociążone, a przede wszystkim są bardzo zdyscyplinowane – nie puszą się i świetnie się układają. Przy nakładaniu na dłużej (niestety, zagapiłam się i zmyłam po ok. godzinie) nieco obciążyła włosy – z tym trzeba niestety uważać.
Maseczka jest średnio wydajna – ma 250g i po 4 – 5 użyciach zostało jej na oko 2/3.
Wg producenta maska ta jest polecana dla włosów rozjaśnianych i farbowanych – myślę jednak, że jajko jest naprawdę odżywcze i sprawdzi się przy każdych włosach, a maseczka wpływu na odcień włosów nie ma żadnego – ani nie rozjaśnia, ani nie przyciemnia :)
Bardzo, bardzo polecam. Kupiłam ją przypadkiem ale na pewno po nią wrócę, bo jest naprawdę świetna!

niedziela, 24 listopada 2013

Marion 7 efektów kuracja olejkiem arganowym

Dziś będzie krótki post - przed Wami recenzja najlepszego kosmetyku na końcówki, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia :)
Olejek kosztuje ok. 8 zł, dostępny jest w Drogeriach Natura.
Przód butelki

Tył butelki i skład

Opakowanie jest przezroczyste, więc widzimy ile olejku pozostało, z bardzo wygodną pompką :) Olejek jest koloru pomarańczowego i cudownie pachnie!
Działanie mogę streścić w kilku słowach - jest po prostu cudowne! Olejek bardzo fajnie zabezpiecza końcówki, sprawia, że są zdyscyplinowane ale nie przetłuszczone. Ogranicza puszenie i powoduje piękny zapach włosów. 
Olejek można stosować zarówno po myciu włosków, na wilgotne końcówki, jak i na suche włosy w celu zabezpieczenia końców (wtedy po prostu bierzemy trochę mniej olejku :) )
To zdecydowanie mój ideał i Kosmetyk Wszech Czasów :) 
Mieliście już z nim do czynienia? Polubiliście się czy niekoniecznie? :)

wtorek, 22 października 2013

L’Biotica Biovax maska do włosów suchych i zniszczonych.

Długo mnie tu nie było. Wybaczcie. Sama narzuciłam sobie denkowanie kosmetyków, bo złapałam się już na tym, że kupowałam chyba czwartą odżywkę, gdzie poprzednie trzy były zaledwie napoczęte. W końcu powiedziałam dość, dopóki nie wykończę chociaż jednej, koniec z recenzjami (bo jak napiszę o danym kosmetyku, to od razu mam ochotę spróbować innego i go opisać) i koniec z kupowaniem, na miesiąc. O dziwo, podziałało ;) No, ale dość prywaty i przydługiego wstępu. Dziś zapraszam do poczytania o kolejnym kosmetyku. 
Oto kolejna maska Biovax, na którą się skusiłam po dobrych efektach zaobserwowanych po poprzednich maskach z tej serii (do włosów blond oraz do włosów słabych z tendencją do wypadania). Mam włosy suche od połowy, czy zniszczone? Na pewno nieco przesuszone końce, więc byłam pewna, że z tą akurat maską na pewno się polubimy.
Oto słoiczek maski w całej okazałości...

...a tutaj zawartość słoiczka :)

Opakowanie to klasyczny biovaxowy słoik (ten akurat jest duży, 500ml, cena w promocji to 23 zł) z otwieranym wieczkiem, zaś maska jest gęsta, zwarta, w kolorze słomkowo żółtym (cynamonowym?), o ślicznym zapachu, w którym od razu się zakochałam. Do słoiczka tradycyjnie dołączone było serum oraz czepek, więc od razu zaczęłam kurację. Umyłam włosy, zaaplikowałam maskę i… Rozczarowałam się bardzo. Włosy pięknie pachniały – to fakt. Ale poza tym ciężko się rozczesywały (nie były to może kołtuny, ale grzebień z szerokimi ząbkami nie przechodził po nich łatwo i zdarzały się splątane kosmyki, bez użycia odżywki b/s się nie obeszło) i niestety włoski nie wyglądały na specjalnie nawilżone. Poza tym – nie były w najmniejszym stopniu zdyscyplinowane, puszyły się i kręciły jak same chciały, każdy inaczej i w inną stronę. Odżywione może i były, ale reszta psuła ten efekt.
Używałam jej różnie – najczęściej z szamponami z SLS – wtedy jeszcze jako tako dawała sobie radę. Jednakże w przypadku szamponów „SLS, SLES, parabens free” niestety maska nie sprawdzała się wcale. Włosy były skołtunione, niesforne, przy czesaniu wyrywałam je garściami.
Maskę postanowiłam zużyć w metodzie OMO, jako odżywka przed myciem. W tym wypadku sprawdza się idealnie, włosy wydają się być odżywione i zdrowe. Chociaż tyle, że nie wyrzuciłam tych 23 zł w błoto tak zupełnie… (tak się przynajmniej pocieszam).
Nie jestem z niej zbytnio zadowolona. Miała być ideałem, okazała się bublem. Niestety naiwnie wierząc, że wszystkie maski Biowax będą działać tak samo dobrze, zakupiłam duże, 500ml opakowanie. Żałuję tego, ale cóż, to nauczka na przyszłość by zaczynać od saszetek lub mniejszych, 250ml słoiczków. Kosmetyk trzeba zużyć, jednak jako pierwsze O w metodzie OMO, inaczej niestety się nie dogadujemy. 

poniedziałek, 23 września 2013

Krem wygładzająco – prostujący bez spłukiwania Oriflame HairX Frizz Free leave in cream

Jeśli macie włosy falowane lub niesforne, a chciałybyście mieć idealnie proste i gładkie bez użycia prostownicy – ten post jest dla Was :)
Krem dostałam w prezencie od przyjaciółki, która była konsultantką. Sprawdziłam jednak i kosztuje ok. 20 zł. Jest zamknięty w opakowaniu zamykanym na klips, łatwo się otwiera i dozuje. Niestety opakowanie nie jest przezroczyste a więc trudno stwierdzić, ile kremu zużyłyśmy. Ma dość fajny, słodkawy zapach, troszkę mulący, jednak idzie się przyzwyczaić.
Krem jest dość gęsty, lekko perłowy i ładnie rozprowadza się na włosach. Trzeba jednak uważać, żeby nie przesadzić z nałożoną ilością, bo wtedy obciąża włosy i wyglądają na tłuste. U mnie nałożony w niewielkiej ilości zarówno na mokre, jak i suche włosy od ucha w dół sprawdza się świetnie – idealnie je wygładza, prostuje i dyscyplinuje. Po takiej aplikacji zwykle idę zjeść śniadanie, ubrać się itp., a więc pozostawiam krem na jakieś 20 min, po czym szczotkuję włosy lub po prostu rozczesuję grzebieniem. Gdy się spieszę, podsuszam włosy chłodnym nawiewem z suszarki – efekt jest taki sam jak w przypadku, gdy schną naturalnie.
No i najważniejsze – krem jest idealny na deszczową aurę, albo gdy na dworze panuje wilgoć – włosy są w świetnym stanie i pomimo pogody są nadal gładkie i proste!
Krem to mój ideał, na stałe zagościł w mojej łazience. Jest bardzo wydajny, mimo stosowania go ok. 1 raz w tygodniu przez ostatnie pół roku nadal mam około pół opakowania :)

piątek, 13 września 2013

Garnier Ultra Doux siła 5 roślin odżywka nadająca witalność

Oto odżywka, którą zakupiłam w promocji w Rossmanie za 6,99 zł. Nie oczekiwałam cudów, bo osobiście nie przepadam za odżywkami – wolę maski, po nich efekt na włosach da się zauważyć. A jak się sprawdziła ta garnierowska? Zapraszam do przeczytania :)
foto: internet
Siła 5 roślin:
- zielona herbata to znane źródło witalności,
- cytryna o właściwościach nadających blask,
- eukaliptus znany z właściwości odświeżających,
- pokrzywa znana z właściwości ograniczających wydzielanie serum, jako źródło lekkości,
- werbena słynna z właściwości zmiękczających i łagodzących. (za: wizaz.pl)

Odżywka jest zamknięta w zielonym opakowaniu, otwieranym zatrzaskiem. Plus jest taki, że nawet pomimo mokrych rąk można ją otworzyć bez problemu. Opakowanie jest lekko przezroczyste, a więc widzimy, ile odżywki pozostało w butelce (w mojej, jak widać po fotce z neta, pustki ;)) Konsystencja jest w sam raz – nie jest ani gęsta, ani na tyle rzadka, by spływać z włosów. I do tego ten piękny, ziołowo – cytrynowo - pokrzywowy zapach! <3
A efekty? Są! I to jak najlepsze. Tak jak obiecał producent – nie obciąża włosów, po jej aplikacji są błyszczące, delikatne, sypkie (ale nie spuszone) i ślicznie pachnące, a zapach utrzymuje się do następnego dnia. Do tego rozczesują się jak marzenie. Czy są jakoś specjalnie nawilżone i odżywione? Nawilżone raczej tak, co do odżywienia to nie jestem do tego aż tak przekonana. To nadal tylko odżywka, nakładana na krótko. A od odżywki – czegóż chcieć więcej? :)

czwartek, 5 września 2013

L’Biotica Biovax serum wzmacniające A+E

Serum dostałam w saszetce (a konkretnie uzbierałam już 3 saszetki) z masek Biovaxa, co umożliwiło mi przetestowanie go i stwierdzenie, czy chcę go kupić. A czy chcę? Przeczytajcie :)
Oto gratisowa saszetka z masek Biovax

A oto opis produenta no i skład
















Dostałam go w saszetce, zaś opakowanie widziałam jedynie na sklepowej półce – buteleczka jest mała, poręczna, z pompką dozującą – myślę, że to idealne rozwiązanie dla takiego kosmetyku.
Nakładałam je na końcówki po trzech kolejnych myciach. Efekty były na tyle dobre, że postanowiłam o tym serum napisać. Końcówki były nawilżone i nie puszyły się – to najważniejsze efekty. Poza tym wydają się być odżywione i naprawdę zdrowe, zdyscyplinowane. Nie były sklejone ani też obciążone.  To wszystko przemawia za tym, że gdy tylko wykończę obecny olejek na końcówki zamierzam zakupić to serum :) Fajnie że Biovax dodają takie próbki, po ich zastosowaniu można określić, czy dany kosmetyk nam odpowiada, a ja przy okazji mogę je wam polecić :)

sobota, 31 sierpnia 2013

Szampon Green Pharmacy do włosów osłabionych i zniszczonych z rumiankiem lekarskim

Dziewczyny, przedstawiam mój KWC! Zdecydowany nr 1 wśród szamponów z serii GP, a już na pewno pierwszy wśród wszystkich moich szamponów, za zawrotną sumę 7 zł!
foto: internet
Szampon jest w klasycznej buteleczce Green Pharmacy, ciemnej, lekko postarzanej. Pięknie pachnie – naprawdę czuć rumianek! Jest wydajny, nie trzeba go wylać nie wiadomo ile by umyć włosy do łopatek. Pieni się lepiej niż jego pokrzywowy i dziegciowy koledzy, a włosy po nim… Bajka. Nie wypadają prawie wcale, są bardzo miękkie, gładkie i podatne na układanie. Włosy po jego zastosowaniu są lekko porowate – jednak wystarczy odrobina odżywki i problem znika. Szampon nie obciąża włosów i lekko je unosi u nasady, a co najlepsze! Włosy po 3 dniach (specjalnie je przetrzymałam chociaż myję co drugi dzień, bo chciałam sprawdzić jak sobie radzi) nadal są ŚWIEŻE! Włosy wydają się być naprawdę zdrowe, nawilżone i odbudowane.
Fotografia jest z internetu tylko dlatego, że sama zużyłam już cały i niestety zapomniałam zrobić zdjęcia przed wyrzuceniem butelki... Ale wiem jedno – do tego wrócę na pewno.
Skład. No cóż… Ok. W składzie są trzy czerwone kwaraciki. Ale wiecie co? W porównaniu z szamponami, których pełno na półkach sklepowych z jeszcze bardziej „czerwonym” składem, ten naprawdę działa, a nie tylko ładnie się pieni. Absolutnie mój hit wśród szamponów!
Zostały mi na półce jeszcze 2 szampony GP które czekają na rozpoczęcie testowania, tak więc chyba ta seria będzie mieć najwięcej opinii :)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Żel pod prysznic Yves Rocher Jardins du Monde Huile de Palme d'Asie

Skusiłam się na kolejny żel z tej serii. Czy warto było? Przeczytajcie :) 
Oto buteleczka żelu

Kolor i konsystencja jak na dłoni ;)






































Butelka niewielka, przezroczysta, identyczna jak przy granatowym bracie, jedynie kolorystyka inna. Ta naklejka okazała się mniej wytrzymała od poprzedniej i na brzegach widać już, że zaczyna się odklejać... No i niestety ten sam trudny do otwarcia zatrzask…
Żel ma kremową konsystencję i kolor ecru. Wg producenta zawiera olejek palmowy i świetnie nawilża. Przyjemnie pachnie, ale niestety nie owocowo, co dla mnie jest już małym minusem… :( Poza zapachem przyznam szczerze, że w porównaniu do poprzedniego wypada korzystniej w użyciu. Chociaż zdecydowanie krócej jego woń utrzymuje się na skórze, ale za to żel jest bardziej wydajny, lepiej się pieni. Jeśli chodzi o mycie to oba ładnie oczyszczają skórę. Czy lepiej nawilża? Myślę, że oba żele mają podobne działanie. Jednak nie kupię go ponownie – wolę owocowe zapachy, po których skóra pachnie smakowicie :)

środa, 21 sierpnia 2013

Nivea visage maseczka głęboko oczyszczająca

Oto niedroga i skuteczna maseczka do twarzy z Rossmanna, którą moja buzia bardzo lubi :)
Za ok. 5 zł otrzymujemy dwie złączone saszetki, które można rozdzielić po „przerywanych liniach” nie otwierając żadnej z nich – a więc maseczka starcza nam na 2 użycia. Po rozcięciu opakowania ukazuje nam się w całej okazałości – maseczka o kremowej konsystencji, w kolorze lodów pistacjowych.
Po nałożeniu maseczka nie gęstnieje ani nie zastyga – mamy wrażenie nałożonego na buzię chłodnego kremu. Bardzo miłe uczucie :)
Producent zaleca zmycie jej po ok. 3 minutach – ja ostatnio zagapiłam się i spędziła ona na mojej buzi ok. 10 minut.
Efekty są jak najbardziej pozytywne. Po zmyciu buzia jest aksamitnie gładka i wygląda na zdrową i nawilżoną, a jednocześnie jest zmatowiona (ale nie napięta), bez błyszczącej warstwy.
Tak czy tak – polecam, za tak małe pieniądze warto ją wypróbować. Może i Wasza cera ją pokocha? :)

wtorek, 13 sierpnia 2013

Elseve L`Oreal Cement – Ceramid Maska odbudowująca przeciw łamaniu się włosów

Wybaczcie długą nieobecność - wakacje nieco mi się przedłużyły :) A oto przed Wami kolejna maska, którą chciałabym Wam przedstawić. Dostałam ją w prezencie wraz z odżywką z tej samej serii. Do końca nie będąc przekonaną co do jej cudowności (w końcu co to za ideał? Ma odbudować i regenerować, nawilżać, wygładzać, chronić i przeciwdziałać łamaniu). Gdy jej użyłam, cóż, zmieniłam zdanie raz – dwa :) Cena to ok. 23 zł. 
Całość odżywki zamknięto w żółtym słoiczku z czerwoną nakrętką. Maska ma perłowobiały kolor i gęstą konsystencję, jest bardzo wydajna. Ma dosyć mocny zapach, ale nie drażniący, trudno określić, czym pachnie. Nałożyłam ją najpierw na pół godziny – efekty były bardzo zadowalające. Włosy stały się zdyscyplinowane, gładkie i nie puszyły się. Co do odbudowy – cóż, w cuda nie wierzę, żeby wypełniała luki we włoskach – ktoś mądry mi kiedyś powiedział, że sklejenie rozdwojonych końców nawet preparatem za 200zł jest niemożliwe, tak więc i teraz mam wątpliwości. Mimo wszystko po jej użyciu końcówki były w lepszym stanie – stały się gładkie i nie łamały się, a przy moich włosach to nie lada wyczyn. Niestety maska trochę obciążała włosy, dlatego następnym razem trzymałam ją tylko 15 minut, z lepszym rezultatem.
Niestety – zła wiadomość jest taka, że przy końcu słoiczka zauważyłam, że nie działa ona na moje włosy tak, jak przy pierwszych użyciach. Być może moje włosy już się do niej przyzwyczaiły – nie wiem. W związku z tą sytuacją na pewno teraz jej nie kupię – może za jakiś czas, bo początkowe efekty były naprawdę fajne.
A teraz już chyba tradycyjnie – analiza składu. Maska na 23 składniki ma 15 zielonych i 8 żółtych kwadratów – ani jednego czerwonego! Czyżby rzeczywiście ideał? 
A teraz mały apel - KTOKOLWIEK WIDZIAŁ, KTOKOLWIEK WIE - gdzie ją kupić? Szukam jej już tydzień i nic :(

piątek, 19 lipca 2013

Pomadka - błyszczyk Celia Care

Nigdy za specjalnie nie przepadałam za szminkami. Ot, czasem na większe wyjścia maznęłam usta, ale głównie używam błyszczyków – kolorowych lub bezbarwnych. Tym razem szminka była prezentem od mamy i została moim KWC :) Wg producenta zawiera masło kakaowe, aloesowe, kokosowe i shea – a więc genialna kombinacja pielęgnująca usta. Ma piękny, winogronowy zapach, który powoduje, że ma się ochotę ją schrupać ;)
Opakowanie pomadki - błyszczyka :)
Szminkę dostajemy w niewielkim pudełeczku ozdobionym z boku kwiatowym ornamentem, na którym jest napisana nazwa, numer oraz skład. Sama pomadka w klasycznym opakowaniu, okrągłym w kolorze złotym. Moja ma numer 3, ale widziałam chyba z 8 różnych odcieni, czyli każda z Was na pewno znajdzie coś dla siebie :)
A tak odcień nr 3 prezentuje się na ręce

A tak na ustach

Wystarczy jedno – dwa pociągnięcia, by pokryła usta piękną kremową warstwą, bez żadnych grudek. W rzeczywistości wygląda to tak, jakby naprawdę pomalować się szminką i po chwili nałożyć odrobinę bezbarwnego błyszczyku.
Szminka utrzymuje się ok. 3 – 4 godziny bez poprawiania. Jak na kwotę ok. 12 zł myślę, że naprawdę warto ją wypróbować, bo usta wyglądają w tym połączeniu 2 w 1 naprawdę korzystnie, no i ten zapach… :)

niedziela, 14 lipca 2013

Olejek łopianowy z czerwoną papryką Green Pharmacy

Jeśli ktoś czytał moją włosową historię na pewno dobrze wie, że po spotkaniu z niedosłyszącą fryzjerką, która nie zrozumiała ile to jest 2 centymetry i która przy okazji bez mojego pozwolenia trenowała na mnie cieniowanie bardzo mi zależy na tym, by włosy mi szybko odrosły i by je w końcu wszystkie zrównać. Olejek ten znalazłam przypadkiem w Naturze, kosztował 6,50. Skusił mnie napis na etykietce „stymuluje wzrost włosów” i od razu kupiłam 2 buteleczki. Czy mu się udało zostać moim KWC? Przeczytajcie!
Olejek zamknięty jest w małej ciemnej buteleczce z czerwoną nakrętką. Od swoich olejkowych braci z tej samej firmy różni go właśnie kolor nakrętki. Chociaż słyszałam, że korek – niekapek jest łatwym w obsłudze dozownikiem i bardzo odpowiada dziewczynom, ja przelałam swój olejek do butelki z atomizerem po odżywce w spray’u – to zdecydowanie wygodniejsze rozwiązanie. Olejek ma żółto – pomarańczowy kolor z „bąbelkami” i ślicznie pachnie – ja naprawdę wyczuwam w nim papryczkę! :)
Stosowałam go na początku wg zaleceń na etykietce – to jest na pół godzinki pod czepek i ręcznik, bo w razie dłuższego użycia może podrażniać skórę głowy. Kiedyś jednak dałam mu „na przetrzymanie” i zmyłam go dopiero po 4 godzinach. Żadnych przykrych objawów nie zaobserwowałam :)
Po pierwszym miesiącu stosowania i po pierwszej butelce recenzja by była taka sobie. Owszem, zauważyłam, że mam sporo baby hair i włosy mi się dużo mniej przetłuszczają – spokojnie je mogę myć co 3 dni. Ale porost? Jaki był, taki jest. Szału ni ma. Mimo wszystko w szafce została mi jeszcze jedna buteleczka – więc postanowiłam ją wykorzystać w myśl przysłowia: „pomoże czy nie pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi”.
I oto po dwóch miesiącach stał się cud! Zwykle farbowałam włosy co 6 tygodni – wtedy mój odrost miał ok. 1,8 cm. Tym razem uzyskałam odrost 1,7 cm w 4 TYGODNIE, nie zaś w 6 tyg jak zwykle! Oprócz tego włosy nadal mi się nie przetłuszczają i nastąpił istny wysyp baby hair! Byłam (i jestem) wniebowzięta bo istnieje spora szansa zrównania moich włosów już za rok jeśli tak dalej pójdzie!
POLECAM GO WAM SERDECZNIE – za 6 czy 7 zł naprawdę warto go wypróbować! 

wtorek, 9 lipca 2013

Płyn do demakijażu RIMMEL LONDON Gentle Eye Make up Remover

Dziś chciałabym Wam przedstawić bubla. Płyn do demakijażu Rimmel, który zakupiłam w Rossmanie okazał się totalnym niewypałem i nie wiem, czy w ogóle go skończę. Szczerze mówiąc – wątpię. Dziś ograniczę się do podania jego plusów i minusów bo jestem nim baaardzo rozczarowana.

PLUSY:
fajne, wygodne opakowanie zamykane na klips, małe (125 ml) i idealne na podróż, przezroczyste a więc widać, ile już zużyłyśmy, fakt że nie podrażnia oczu, jest łagodny, o neutralnym, bardzo miłym i delikatnym zapachu. Dobrze zmywa podkład i puder - tak twierdzi moja mama, która obecnie go użytkuje.

MINUSY:
 ciężko zmywa tusz do rzęs. W lato, gdy moje malowanie ogranicza się do tuszu i błyszczyka to dla mnie bardzo ważne jest, żeby szybko i bezboleśnie zmyć maskarę. Cóż, płyn może i ją zmył, ale po trudach i kombinowaniu (dopiero w połączeniu z chusteczką higieniczną dał radę…). Tuszu wodoodpornego nawet nie ruszył. Niestety, mimo zapewnień producenta że zmywa wodoodporne maskary, to jednak kompletnie sobie nie radzi.

Tak czy tak – nie polecam, jak dla mnie to pieniądze wyrzucone w błoto. Nie kupię ponownie i szczerze powiedziawszy chyba nawet tego jednego nie skończę… 

piątek, 5 lipca 2013

Idziemy w tango! ;) KOBO lakier do paznokci 23 TANGO RED

Wybaczcie długą nieobecność – sesja, obrona…

Dziś chciałabym Wam przedstawić mój ulubiony lakier do paznokci tango red – i ostrzegam, trzeba zobaczyć na żywo! Bo żadne zdjęcie nie oddało niestety jego uroku :(
A oto i on! Jaśniejszy niż w rzeczywistości, ale nadal piękny TANGO RED!
tutaj nieco widać urocze drobinki, ale kolor nadal wychodzi jaśniejszy niż w rzeczywistości :(

Kryje po 1 - słownie JEDNEJ! warstwie, za co już go pokochałam :D Schnie przeciętnie, ma wygodny pędzelek. Lakier jest bardzo trwały - fotki wykonałam trzeciego dnia po malowaniu - co nieco widać po końcówkach i tuż przy skórkach. Nie oszczędzałam go i przeżył m.in. codziene kąpiele, mycie naczyń czy wizytę na basenie. Jestem z niego mega zadowolona - ma intensywny, czerwony kolor o lekkim zabarwieniu wiśniowym z opalizującymi drobinkami. Cudownie wygląda w słonku. KOBO na stale zagościł w mojej kosmetyczce, obecnie sprawdzam jego trwałość na pazurkach u stóp i po dwóch tygodniach mogę śmiało powiedzieć - on zniesie wszystko :D No, może oprócz zmywacza... ;)
P.s. Mała rada od blondyny - pod lakier nałóżcie bazę, odżywkę czy bezbarwną emalię - nieco barwi płytkę na różowo :(

wtorek, 11 czerwca 2013

Moja włosowa historia


Wszystkie blogerki mają włosową historię? Mam i ja! ;) A tak na poważnie – chcę Wam opowiedzieć jak to się stało, że stałam się włosomaniaczką i jakie etapy przechodziły moje włoski.
Zacznę może trochę wcześniej niż wszyscy, bo od narodzin :D Miałam wtedy mocne, kręcone, kruczoczarne włosy. Niestety – ów uroczy kolor zaczął blaknąć, a loczki się rozprostowywały, by około 3-4 roku życia przybrać barwę ciemnego blondu. 
Do komunii nie szłam jak większość w długich do pasa włosów – u mnie w domu wszystkie kobietki miały krótkie fryzury i mnie też od małego uczono, że moje włosy są dość słabe i cienkie, na długie się nie nadają, a krótkie fryzurki są praktyczne, a przy tym i włosy zdrowsze. 
W tym błogostanie dożyłam do 5 klasy – wtedy wszystkie dziewczynki z klasy nosiły się na długo – i ja też tak chciałam! Zaczęłam zapuszczać i o dziwo szło mi rewelacyjnie! W 2 lata z włosów do ramion (króciutkich, nadawały się tylko do spięcia w kucyka – małą kitkę) zapuściłam włosy praktycznie do talii, a one znów zaczęły się delikatnie falować. Bez żadnych rewelacyjnych metod i drogich kosmetyków! I tak przenosiłam piękne długie naturalne włosy przez całe gimnazjum.
Potem jednak poszłam do liceum – i wtedy zaczęły się eksperymenty. Pierwsze rozjaśnianie, a po nim obcięcie włosów do łopatek, by „odżyły”. Rzeczywiście, było z nimi lepiej. Ale Blondynce zachciało się kolejnej odmiany! I ścięła włosy ledwo za ramiona. Potem przyszły eksperymenty kolorystyczne: od blondu po brąz, rudości, ciemną czekoladę (kolor prawie czarny mi wyszedł!), a potem znów blond. Domyślacie się, w jak opłakanym stanie znalazły się moje włosy. Obcięłam je więc do brody, na modnego wtedy boba. I tego boba przenosiłam przez dobre 3 lata, szczęśliwa, że włosy stały się niewymagające. Używałam jedynie szamponu, a potem odbudowującej odżywki. Pantene, Schauma, Nivea, Elseve, Sunsilk – te marki gościły na moich półkach najczęściej. Po zapuszczeniu włosów znów za ramiona, zaczęły mi się strasznie puszyć końcówki. A więc cel – fryzjer. Ten polecony jednak spierniczył mi cała fryzurę, cieniując, tnąc i kombinując tak, że co rano spędzałam przed lustrem 15 minut kręcąc włosy lokówką z okrągłą szczotką. Gdy po roku zdecydowałam się odwiedzić inną fryzjerkę, ta złapała się za głowę, trochę wyrównała nierówne cięcie poprzedniczki i zapytała o moją pielęgnację włosów. Odpowiedziałam: no normalnie, dobry szampon i odżywka! Ta się tylko uśmiechnęła (domyślam się już dlaczego, sama bym tak teraz zareagowała) i poleciła mi fryzjerskie serum na końcówki – obecnie nie pamiętam nazwy, ale wiem że robiło z moimi końcówkami cuda. Po jego stosowaniu mogłam spokojnie zapuszczać włosy a do fryzjera chodziłam raz na 7 – 8 miesięcy. Potem cóż, fryzjerka wyjechała, a po moim serum pozostały wspomnienia… Tak było ok. 2 lata temu.
Obecnie – od roku świadoma włosomaniaczka unikam praktycznie wszystkich w/w firm. Analizuję składy. Wiem, że szampon ma jedynie oczyścić włosy, a od odbudowy to jest maska i odżywka. Olejuję włosy. Używam termoochronnych kosmetyków, jeśli na większą okazję kręcę je lokówką. Unikam suszarki, a jeśli już muszę jej użyć, to jedynie chłodny nawiew wchodzi w grę. Wiem, że w zapuszczaniu nie chodzi o ilość, ale o jakość kosmyków – lepiej mieć 5 cm krótsze, ale zdrowe, a nie rozdwojone strąki. Mam włosy do łopatek – a celem jest fryzura z gimnazjum, czyli włoski do talii. Wiem, że potrzebuję na to ok. 2 - 3 lat (łącznie z ich wyrównaniem z cieniowania) ale wierzę, że mi się uda – wystarczy trochę cierpliwości i odpowiednia pielęgnacja wg upodobań moich włosów.
P.S. Nie znam się na żadnych emolientach czy innych cudach – chcę Wam pokazać, że bez tej specjalistycznej wiedzy też da się dobrze dbać o włosy! Wystarczy je obserwować i odpowiednio pielęgnować – one same wiedzą, co dla nich jest najlepsze!

wtorek, 4 czerwca 2013

Szampon ISANA FRUCHT I VITAMIN owoce i witaminy (pomarańczowy)

Pierwszy raz skusiłam się na szampon z tej rossmanowskiej serii. Przyznam szczerze, że raz kupiłam odżywkę Isany do włosów farbowanych i nie byłam z niej zadowolona (po 3 czy 4 użyciach zużyłam ją w końcu do golenia nóg…) tak więc długo „czaiłam się” na inne produkty tej firmy.

Szampon kosztuje ok. 5 zł za 400ml, zamknięty jest w pomarańczowej buteleczce z wygodnym otwieraniem „clip in”. Butelka jest mleczna i lekko przezroczysta, a więc widzimy, ile jeszcze zostało nam szamponu. Szampon jest dość gęsty, w kolorze brzoskwiniowym. Jest bardzo wydajny, super się pieni i rewelacyjnie pachnie owocami; ja wyczuwam w nim nutkę pomarańczy :)
Włosy po jego zastosowaniu są czyste, miękkie i lśniące, łatwe do rozczesania – nie trzeba nawet nie wiadomo ile odżywki. Wyglądają naprawdę korzystnie i ładnie pachną :) Są łatwe do ułożenia, zdyscyplinowane i jakby ich więcej :) Jestem naprawdę bardzo zadowolona z jego działania.
W składzie ma SLS, jednak moje wysokoporowate włosy lubią takie szampony od czasu do czasu. Poza tym analiza składu nie wykazała ŻADNEGO czerwonego kwadracika! Jestem z tego składu zadowolona i to kolejny plus tego szamponu :)
Denerwuje mnie tylko fakt, że nie znając ni w ząb niemieckiego muszę każdą butelkę z ISANY brać do ręki i czytać polską naklejkę z tyłu, bo nie wiem z jakim szamponem mam do czynienia… Mimo wszystko – pomarańczowego owocka na pewno jeszcze kupię, bo jest naprawdę dobry i niewiele kosztuje :)

P.S. wybaczcie że ostatnio nie komentowałam - to nie tak! Po prostu żaden komentarz się nie dodawał! teraz, po zmianie przeglądarki jest nieco lepiej.

czwartek, 30 maja 2013

Tusz do rzęs Astor Big and Beautiful Play It Big Mascara



Tusz ten kupiłam w pakiecie z lakierami, kosztował ok. 30 zł (sam tusz, bez promocji to wydatek ok. 35). Opis producenta bardzo mnie zachęcił – tusz miał przede wszystkim „mega pogrubiać rzęsy” (sama mam je dosyć długie więc zależy mi przede wszystkim na ich pogrubieniu i tylko leciutkim wydłużeniu).
„Tusz posiada wyjątkową szczoteczkę z ultra delikatnymi włóknami, które otulają każdą rzęsę pojedynczym pociągnięciem. Rzęsy natychmiast są pogrubione i wymodelowane. Specjalna formuła High-Tech przedłuża szczoteczkę 4 mm włóknami Black Extensions, dzięki czemu chwyta ona rzęsy rozdzielając je bez efektu grudek.
Widocznie wydłużone rzęsy od 71% do 83%. Mascara pogrubia je aż trzynastokrotnie.
Testowana dermatologicznie. Odpowiednia dla osób noszących soczewki kontaktowe.”
(cytat za: wizaz.pl) 


Cóż, skusiła mnie przede wszystkim wizja pogrubienia, silikonowa szczoteczka i fakt, że tusz jest odpowiedni dla osób z soczewkami (tak, tak, to ja). A co się okazało? Zapraszam do recenzji.
Opakowanie tuszu jest klasyczne, pogrubione, w malinowym kolorze, z naprawdę fajnie wyglądającą szczoteczką w kształcie baryłki, silikonową – przekonałam się do takich już dawno temu i moim zdaniem żadna szczoteczka z włoskami nie może się z taką równać.
Ale przejdźmy do sedna, czyli jak się sprawdza w użyciu. Pomalowałam rzęsy jedną warstwą. Hm, coś nie tak. Jakoś zagęszczenie nie było takie oszałamiające jak obiecywali (a mało rzęs nie mam przecież), a i długość pozostawiała wiele do życzenia… Pociągnęłam drugi raz… No, ok. Było ok. Nie żadne „super”, „wow”, czy nawet „fajnie”. Było po prostu ok, czyli staropolskie „szału ni ma”. Już wtedy wiedziałam, że rewelacji i fajerwerków tutaj zabraknie. Ale po półtora miesiąca stosowania go (dwuwarstwowo) po prostu się załamałam. Tuszu muszę nakładać ze 4 warstwy, żeby rzęsy wyglądały „jako tako”, a i tak w pakiecie dostaję grudki i sklejone partie rzęs. Po jednej warstwie to mam wrażenie, że na moich rzęsach nie ma kompletnie nic. Sprawdziłam datę przydatności tuszu – wszystko było w najlepszym porządku; szkoda, że tylko na opakowaniu. Mam wrażenie, że albo ten tusz jest do kitu, albo po 5 tygodniach sobie wysechł…
Dodam dla pewności, że żywotność tuszu u mnie to ok. 4 – 5 miesięcy. Nie maluję się codziennie, a jeśli już to nie robię sobie paru warstw – „normalnym” tuszem wystarczy mi jedna. Rzęsy maluję od 16 – 17 roku życia (czyli będzie już parę ładnych latek), więc mam w tym wprawę – i naprawdę bardzo rzadko zdarzają mi się sklejone rzęsy.
Tak czy tak – tego tuszu nie polecam. Chyba że chcecie się bawić jak ja – szkoda mi go wyrzucić dlatego najpierw maluję się nim, a potem „dorzucam” warstwę innego. I przemęczę się pewnie jeszcze jakiś czas, a potem z ulgą i zapewne z wilczym biletem go wywalę.
P.S. Foto oka nie mam – obecnie musiałabym Wam przedstawić albo posklejane, krótkie rzęsy (co nie jest szczytem moich marzeń, naprawdę!), albo dwie warstwy tuszu – pierwszą tego i kolejną innego, co mija się z celem, bo to recenzja astora, a nie reklama połączenia dwóch firm.

piątek, 24 maja 2013

Liebster Blog Award - czyli o zabawach blogowych :)

Nie przepadam za zabawami blogowymi i pytaniami, na które nominowane osoby muszą odpowiedzieć. Ale cóż, baaardzo lubię  bloga SWATCHMEN i chyba nie odmówię tym razem! ;)
Na czym polega zabawa?
"Nominacje otrzymujemy od innego bloggera. Przeważnie nagrody otrzymują blogi o małej ilości obserwujących (do 200), co pozwala na ich rozpowszechnianie. Jest to „nagroda” za nienaganne prowadzenie bloga. Odpowiadasz na 11 pytań otrzymywanych od osoby nominującej, następnie TY masz za zadanie nominować 11 osób i podać nowe pytania".
UWAGA: Nie nominujemy osoby, która Ciebie nominowała !!!"

A oto i pytania!
1. Co lubisz jeść na śniadanie?
Świeży chlebek z masłem, do tego wiejski serek lub jogurt i kawa rozpuszczalna :) Bez śniadania nie wyjdę z domu, i to radzę Wam wszystkim bo to najważniejszy posiłek dnia!

2. Ulubiony film?
Cholera, nie wiem. Chyba "Milczenie owiec". Lecter jest chyba moim "ulubionym" bohaterem ;) Mogę też oglądać w kółko "Zieloną milę", chociaż zawsze na niej ryczę, więc nie wiem czy można to zakwalifikować do ulubionych filmów.

3. Ulubiona książka?
Brak. Czytam je namiętnie i trudno mi wybrać jedną, ukochaną. Niektórym może się wydać nieprawdopodobne, ale ja np. "Potop" czytałam z 5 razy. Po prostu kocham czytać :)

4. Wymarzone wakacje?
Ciepłe morze, piasek i mój narzeczony :) Nic więcej mi do szczęścia nie trzeba!

5. Praca marzeń?
Aaaa to niech pozostanie moim malutkim sekretem :)

6. Kosmetyk, do którego wracasz?
Jest ich kilka. Wracam zawsze do balsamu AA maliny, CARMEXu w tubce, wracałam też do tuszu Maybelline, ale go wycofali :(

7. Trampki czy szpilki?
Szpilki :) Albo baletki, bo trampek nie lubię, mam tylko jedne w kwiatki które toleruję ;)

8. Ulubiony zapach?
CK One. zdecydowanie mój ideał.

9. Co poprawia Ci humor?
Komedia romantyczna, dobra książka, muzyka, spacer w lesie. Wszystko zależy od okoliczności.

10. Gdybyś mogła kupić jedną rzecz, bez względu na cenę, co by to było?
Porsche 911 carrera S cabrio. Koniecznie czerwone :)

11. Kosmetyk, którego nie masz, a chciałabyś mieć?
Hm, chyba nie mam takiego. Jak coś za mną "chodzi", to idę i kupuję ;)

Żeby tak jak mój poprzednik złamać parę zasad ;) Dorzucę dwa pytania i tylko dwie osoby, które nominuję do zabawy :)
Pytania:
 
12. W trzech zdaniach opisz swój codzienny makijaż.
Mój wygląda tak banalnie, że jedno zdanie starczy :D Mycie twarzy, tonik, krem i tusz do rzęs :) I jestem gotowa do wyjścia!

13. Najlepszy kosmetyk do włosów, który poleciłabyś przyjaciółce.
U mnie to maski z Biovax. Którą bym poleciła przyjaciółce? Zależy jakie miałaby włosy :)

Osoby nominowane:
1. http://kobieca-strefa.blogspot.com/
2. http://zmakeupizowani.blogspot.com/

piątek, 17 maja 2013

Tusz do rzęs Maybelline Define A Lash Mascara


Mam ochotę strajkować pod siedzibą Maybelline! WYCFANO! Mój ukochany tusz do rzęs! (Ok, czasem go "zdradzałam", np. z Rimmelem, ale wciąż do niego wracałam bo był niezastąpiony! :(
A miałam pisać jego recenzję... Mam ten tusz od jakiś 2 miesięcy (i od tego czasu zbierałam się za recenzję i wciąż nie miałam kiedy albo wpadło mi w ręce coś innego co koniecznie trzeba opisać...) i chyba kupiłam ją w "ostatnim rzucie" zielonych maskar do sklepów :( Bardzo żałuję, to najlepsza maskara na jaką trafiłam, z idealną szczoteczką. A teraz co? Pozostaje mi szukać odpowiednika :(
Może mi coś polecicie z podobną szczoteczką? :(

poniedziałek, 13 maja 2013

Frencz w wydaniu blondynki



Macie czasem taką uroczystość, na którą chcielibyście zrobić coś z paznokciami, ale nie bardzo wypada je malować? Np. imieniny starszej ciotki, albo spotkanie służbowe? Ja miałam już parę takich okazji i zawsze na nie wybieram niezawodny french manicure, z malutkim dodatkiem ;)


Co nam potrzeba? Zwykły biały lakier, odżywka do paznokci i srebrny lakier z cienkim pędzelkiem. Najpierw maluję białe końcówki, potem na jeden z nich (u mnie wybór padł na palec serdeczny, ale widziałam też na kciuku) nakładam jeszcze cienką kreskę srebrnego w miejscu, w którym kończy się biała końcówka i zaczyna niepomalowany paznokieć. Po wyschnięciu serwuję im odżywkę i voila! 


Fotografie powyżej przedstawiają moje paznokcie, które zostały w ten sposób pomalowane na obronę pracy magisterskiej. Dla lakieromaniaczek to nic odkrywczego, ale może kogoś zainspiruje? :)

wtorek, 7 maja 2013

Balsam do włosów zniszczonych, łamliwych i osłabionych Green Pharmacy pokrzywa zwyczajna



Kupiłam go zachęcona dobrym działaniem szamponu pokrzywowego z tej serii. Koszt to ok. 7 zł, a więc nie są to jakieś wielkie pieniądze. Odżywka wg producenta ma szybko regenerować włosy, wzmacniać je, nawilżać i odżywiać. No i przede wszystkim – zapewniać im wszystko co niezbędne do intensywnego wzrostu oraz ułatwiać rozczesywanie. A jak było w rzeczywistości? Przeczytajcie.



Balsam zamknięto w butelce bardzo podobnej do szamponu. Brązowa, lekko przezroczysta, stylizowana na starą. Balsam ma biały kolor i lekko ziołowy zapach, który nie utrzymuje się na włosach. Konsystencja jest lekko „wodnista” (nie jest gęsty), ale pomimo wszystko jest wydajny. Stosowałam go 2 tygodnie za każdym razem, gdy myłam włosy, żeby recenzja była jak najbardziej prawdziwa. Co mogę o niej powiedzieć? Na pewno włosy są puszyste i sypkie (końcówki niestety trochę się „puszą”, więc trzeba na nie zaaplikować jakiś olejek). Nie obciąża włosów, ale nie rozczesują się po nim dobrze – konieczny jest jakiś produkt w spray’u, który nam to ułatwi. Odżywianie – myślę, że na swój sposób działa; włosy są błyszczące i wyglądają zdrowo. No ale niestety – tylko wyglądają, i to piewszego dnia, drugiego wrażenie zanika. Więc to chyba tylko chwilowy efekt… Czy przyspiesza porost? Tego nie jestem pewna. Ostatnio moje włosy „ruszyły z kopyta”, ale to może być efekt wiosny i wielu, wielu innych czynników (m.in. olejowania czy suplementów diety).
Co do analizy składu – nie jest zachęcający. Jeden konserwant i jeden surfactant zaznaczony dwoma czerwonymi kwadratami (halo, halo panie producencie? To ma być ta „sama natura”? Coś tu jest nie tak!). Cóż, nie zachęca to mnie do jej używania, oj nie…
I najważniejsze pytanie – czy do niej wrócę? Hm, chyba nie. Nie jest zła, ale puszenie, rozczesywanie i skład psują dobre wrażenie… Zobaczę jakie będą efekty po jej zużyciu i wtedy podejmę ostateczną decyzję.

sobota, 20 kwietnia 2013

Przepisowo – sałatka z kapusty pekińskiej.



Mniam, moja ulubienica, zdecydowanie! Mogłabym jeść ją codziennie, a i tak by mi się nie znudziła. To przepis, wg którego robiła mi ją moja babcia – i chociaż do dziś nie przepadam za sałatkami (oprócz jarzynowej na święta) ta jest wyjątkowo pyszna! Na dodatek jest bardzo zdrowa – zawiera mnóstwo białka i witaminy z grupy A, B1, B2 i C. Mało? W składzie ma też wapń, żelazo, cynk, potas, fosfor, magnez i kwas foliowy. Wapń to podstawowy budulec kości, żelazo zapobiega anemii, a cynk wspomaga i reguluje ciśnienie i pracę serca. Dodatkowo marchewka poprzez beta karoten i witaminy korzystnie wpływa na wygląd cery i zapobiega starzeniu się organizmu. To chyba wystarczające powody, żeby wypróbować tą sałatkę? :)


SKŁADNIKI:

  1. kapusta pekińska – wybierajmy tą średniej wielkości, bez dużej ilości ciemnozielonych liści (tzw. młodą). Jedna główka średniej wielkości starcza na dwie duże sałatki.
  2. Marchewka – dwie średniej długości starczą na sałatkę z połowy kapusty.
  3. Dressing – śmietana, jogurt, majonez – do wyboru do koloru. Ja lubię opcję ze śmietaną.
  4. Sól, cukier, cytryna do smaku




SPOSÓB PRZYRZĄDZANIA:

Połowę kapusty posiekać drobno nożem i wrzucić do miski. Na wierzch ścieramy na grubszej ściance tarki marchewki, a potem dodajemy szczyptę soli, ok. niepełną łyżeczkę cukru i skrapiamy sokiem z cytryny. Ostawiamy na około godzinę, a następnie tuż przed podaniem dodajemy śmietanę (ewentualnie jogurt, majonez, co kto lubi) – ok. 4 – 5 łyżek. Dokładnie mieszamy i voila! Mamy pyszną sałatkę, która jest świetną opcją zarówno do obiadu, jako lekka kolacja czy jako przystawka na imprezę.